Nie jestem zwolenniczką ani miłośniczką kosmetyków Lirene, bo odnoszę wrażenie, iż w dużej mierze skierowane są one do starszych pań. I podobnie było z peelingiem, gdyż jego zastosowanie poznałam dzięki mamie, gdyż podczas pobytu u niej wpadł on w moje ręce :) Peeling zawiera w swoim składzie wyciąg z czarnej borówki i owoców tamaryndy (nie zagłębiałam się w literaturę fachu, która objaśniłaby mi działanie tych owoców) aczkolwiek połączenie tych dwóch składników podziałało na mnie bardzo pobudzająco. Zapach tych dwóch składników nie jest całkowicie wyczuwalny, a szkoda przeniosłabym się podczas stosowania peelingu do lasu :) Peeling pomimo zapewnień producenta nie jest w 100% gruboziarnisty, aczkolwiek w pewnym stopniu jego drobinki są wyczuwalne na twarzy. Odpowiednio nawilża, pozostawiając skórę twarzy w miłym dotyku, zapewniając jej uczucie gładkości na dłużej.